niedziela, 22 czerwca 2014

co by tu...

Po skandalicznie długiej przerwie powracam do blogowania (obiecuję!) :)
Nie wiem od czego zacząć, bo tyle się wydarzyło przez ten czas, że ciężko zwięźle o tym napisać, ale spróbuję.
Aparat nadal czeka na nową baterię i chociaż sporo robię ostatnio analogiem, to na efekty trzeba jeszcze trochę poczekać.
Zdjęcia, które dziś pokażę to mix z telefonów lub aparatów odwiedzających nas gości :)
Żeby nie zanudzać zbyt dużą ilością tekstu pisanego, pozwolę sobie jedynie wypunktować co u nas ciekawego i jak spędzamy lato w Szwecji.
1. Długi weekend majowy spędziliśmy w towarzystwie Agnieszki i Maćka, pamiętam, że było zimno, a jedyne z kilku zdjęć, które z ich przyjazdu posiadam i które nadaje się (jako tako :D) do publikacji to:


2.Na początku maja pisałam również nationella prov C, czyli taki państwowy egzamin, który pozwala przejść z grupy C do D. Zdjęcia z tego ważnego dnia niestety nie posiadam.

3.W maju miałam też urodziny-nie żebym się chwaliła, czy wymuszała życzenia, ot stwierdzam po prostu, że teraz bliżej mi do 30 niż do 20. Kuba postanowił uczcić moment, w którym stałam się dorosłą i poważną kobietą i sprezentował mi całodzienny bilet do Gröna Lund. Oprócz tego ten ważny dzień urozmaiciliśmy sobie tortem z supermarketu (o dziwo bardzo smaczny!)i cydrem. Zdmuchnęłam świeczki ułożone w happy birthday (żeby było bardziej światowo), a Kuba odpalił serpentyny. Ten dzień był wyjątkowy również z innego powodu-29 maja skończyły mi się przywileje, które w Szwecji mają młodzi. Koniec z ulgą podatkową, koniec z tańszymi biletami na lotnisko. Witaj bezwzględny, dorosły świecie wysokich podatków!



4.W czerwcu mieliśmy kolejnego gościa i chyba czas zacząć myśleć o jakichś biletach wstępu na naszą kanapę ;) Mówiąc serio to ja bardzo się cieszę, że tyle osób nas odwiedza, co też daje mi impuls do tego, żeby zobaczyć jakieś nowe, fajne miejsca w mieście, do których pewnie nie chciałoby mi się iść :P
Chyba jesteśmy całkiem niezłymi goszczącymi, bo grafik odwiedzin w lipcu i sierpniu jest bardzo napięty:D
Wracając do tematu i wizyty Dominiki- pogoda była iście śródziemnomorska, sporo jeździliśmy na rowerze, piliśmy drinki na balkonie i takie tam ;)



selfi w windzie musi być







ja i rower [*]

5. Dzień po odlocie Dominiki do Polski, sama szykowałam się na podróż do ojczyzny. Praca z polskim w szwedzkiej firmie wiąże się czasem z takimi wydarzeniami, jak podróż służbowa do Polski. Tak oto zostałam (ku swojej wielkiej uciesze) wysłana w delegację. Początkowo miał być Poznań, ale ostatecznie wyszło, że będzie Gdańsk.
Bardzo się ucieszyłam na samą wiadomość, że będę mogła zrobić zakupy (wiecie-ulubione twarożki, ptasie mleczko, tani alkohol-te sprawy ;)), ale zmianę miejsca przyjęłam z autentyczną radością. Miałam szczęście mieszkać w hotelu nad samym morzem- dzięki czemu mogłam też poczuć się jak na wakacjach. Prawie zapomniałam, że przyjechałam tam w celach służbowych ;)
wszyscy robili to i ja...
najbardziej mnie jednak cieszy to, że mogłam wziąć sobie wino do obiadu za 7 zł, a nie 180 sek :)

6. Kilka dni lenistwa z Dominiką, a później 3 dni na plaży wyrwały mnie trochę z codziennego kieratu, a powrót do Szwecji wiązał się z perspektywą najbliższych dni spędzonych z podręcznikiem do szwedzkiego. Tak oto umiejętnie wplatam informację, że miałam końcowy egzamin w szkole i udało mi się go nawet zdać co oznacza, że ukończyłam szwedzką podstawówkę w zakresie języka. Brzmi spoko, nie? Szkoda tylko, że po podstawówce jest jeszcze liceum...
Oprócz tego-ostatnie dni (w piątek w Szwecji świętowaliśmy midsommar)upłynęły mi na odpoczynku, oglądaniu wszystkich sezonów Dance moms (co ja poradzę na to, że lubię takie odmóżdżacze!)i karmieniu kotów Madzi i Tomka (brzmi jak dzień starej panny, co?). Kuba jest na konferencji w Kanadzie, już pierwszego dnia wysłał mi zdjęcie szopa pracza, którego spotkał w parku, za co szczerze go znienawidziłam, bo jedyne szopy pracze to ja oglądałam co najwyżej na youtube, a to prawie tak ulubione zwierzątko jak lisek (w sensie z dzikich zwierząt) <3. Żebyście nie myśleli, że prowadzę takie słodkie, serialowe życie dodam kilka negatywnych wydarzeń ostatnich dni: 1. mewa zjadła jedyną wyhodowaną na balkonie, dopieszczaną, doglądaną codziennie truskawkę, którą miałam uroczyście zjeść jak już będzie odpowiednio duża i czerwona.
tylko zdjęcie zostało...

2. ukradli mi rower. Tak, w tym kraju też kradną rowery (całe szczęście, że dane mi było się o tym przekonać, inaczej dalej żyłabym w słodkiej nieświadomości!). Nie będę rozwijać tego wątku, aby zachować tę polityczną poprawność, bo raczej to nie Szwed połakomił się na mój stary, rdzewiejący rower (chyba, że jakiś fetyszysta), ale po prostu powiem, że po ludzku mi smutno i serce mi ściska jak widzę to puste miejsce w stojaku. Nie wiem czy jestem gotowa na nowy rower-chyba muszę trochę poopłakiwać poprzedni, ale jakby jakiś pojawił się w mym życiu to pierwsi się dowiecie.
Miałam nie zanudzać tekstem, ale jak zawsze mnie trochę poniosło. Pewnie i tak nikt nie wierzy, że się poprawię i będę tu pisać częściej, ale ja Wam udowodnię, że się mylicie :D
*miałam niecny plan, żeby tę notkę napisać również po szwedzku w ramach ćwiczeń i rozszerzania zasięgu bloga (haha), ale poczekam aż będę mieć mniej do powiedzenia (i napisania)!
+ gratis fota z biby w ambasadzie i pikniku:

O mnie

Moje zdjęcie
Po dwudziestu pięciu latach życia w Polsce postanowiłam sprawdzić jak zimna jest Szwecja i jak się żyje na północy. Lubię banały, smutne piosenki, kwiaty hortensji, tradycyjną fotografię, pistacje i czekoladę. Nie lubię: szczęśliwych zakończeń w filmach i zimnych dłoni. //// After spending twenty-five years in Poland I've decided to check out how cold Sweden is, and how is life going there. I like: cliches, sad songs, hydrangea flowers, analog photography, pistachios and chocolate. I don't like: happy endings in movies and cold hands.
Obsługiwane przez usługę Blogger.